FERNANDO, KOSZMAR DYKTATORÓW

Tekst opublikowany w magazynie KIKIMORA, #7 2011 

Czy książka dla dzieci może być wywrotowa? Odpowiedź na to pytanie najlepiej zna Munro Leaf. Jego bohater, byczek lubiący wąchać kwiatki, stał się pierwszym anarchistą Hiszpanii.

W pewne deszczowe popołudnie Munro Leaf zasiadł do pisania i w czterdzieści minut stworzył historię o byczku, który wolał wąchać kwiatki, niż walczyć w korridzie. Raczej nie przeczuwał, że jego „Fernando” wedrze się galopem na listy bestsellerów i ostro nabryka. Munro Leaf ukończył literaturę angielską, pracował jako nauczyciel, a potem redaktor w wydawnictwie Frederick A. Stokes. „The Story of Ferdinand” była jego piątą z kolei książką. Leaf napisał ją dla przyjaciela, Roberta Lawsona, żeby ten miał co zilustrować. Zabawna opowieść z czytelnym przesłaniem w połączeniu z pełnymi życia, czarno-białymi rysunkami Lawsona stworzyły całość, która miała stać się klasykiem literatury dziecięcej. Od czasu swojego pierwszego wydania w 1936 roku „Fernando” doczekał się tłumaczeń na kilkadziesiąt języków i wciąż jest wznawiany. 

A było to tak. Dawno temu w Hiszpanii żył sobie byczek imieniem Fernando. Kiedy inne byczki ganiały się po łące i oddawały potyczkom, Fernando siedział pod ulubionym drzewem i wąchał kwiatki. Czas mijał, Fernando wyrósł na silnego byka. Pewnego dnia z Madrytu przyjechali ludzie poszukujący bestii do korridy. Koledzy Fernanda, którzy marzyli o wzięciu udziału w walce, robili wszystko, by pokazać się z jak najgroźniejszej strony – wierzgali i bodli się nawzajem. Fernanda to nie interesowało, poszedł więc pod ulubione drzewo. Pech chciał, że usiadł na trzmielu. Byk wystrzelił w powietrze i tocząc pianę z nozdrzy zrył pół łąki. Przyjezdni byli zachwyceni – znaleźli byka godnego korridy. I tak Fernando pojechał do Madrytu. Kiedy nadeszła pora spektaklu, na arenę wkroczyli toreadorzy, pikadorzy oraz najważniejszy z nich, matador. Za nimi pojawił się Fernando. Kiedy zobaczył kwiaty we włosach dam na trybunach, zaczął je wąchać. Toreadorzy, pikadorzy i matador robili, co mogli, by zmusić byka do walki, ale Fernando nic, tylko siedział i wąchał kwiatki. Odwieźli go więc do domu, gdzie do dziś siedzi pod ulubionym drzewem i jest bardzo szczęśliwy. 

W krótkim czasie bajka Leafa zyskała rzesze czytelników i doczekała się adaptacji filmowej. Ośmiominutowa kreskówka Disneya miała premierę w 1938 roku, w tym też roku została nagrodzona Oscarem za najlepszy krótkometrażowy film animowany. „Ferdinand the Bull” w treści i kresce nie oddalał się zbytnio od książkowego pierwowzoru. Film jest zabawny, z pamiętną szarżą ugodzonego przez trzmiela Fernanda i karykaturalnymi postaciami toreadorów, w których uwiecznili się animatorzy pracujący przy produkcji. Jako dumny matador został sportretowany sam Walt Disney. Co ciekawe, studio Fox Animation właśnie zabiera się za pełnometrażową adaptację historii o Fernandzie. Na razie wiadomo tyle, że reżyserem produkcji ma być Carlos Saldanha, twórca trzech części „Epoki Lodowcowej”. 

Książka o łagodnie usposobionym byczku ukazała się trzy lata przed wybuchem drugiej wojny światowej i od razu wzbudziła kontrowersje. Pokojowi aktywiści byli zachwyceni jej pacyfistycznym przesłaniem, zwolennicy rozwiązań militarnych wręcz przeciwnie. Książkę Leafa, której akcja toczy się w Hiszpanii i została wydana w tym samym roku, w którym na Półwyspie Iberyjskim rozpoczęły się starcia między lewicowym rządem a prawicową opozycją, uznano za głos w sprawie wojny domowej. Sympatycy Franco odebrali ją bardzo negatywnie jako wezwanie do zaprzestania działań wojennych. Podobnie było w nazistowskich Niemczech, gdzie została uznana za wywrotową i publicznie spalona. Po drugiej wojnie światowej, kiedy świat mierzył się z ogromem cierpień i zniszczeń przez nią spowodowanych, historia o byczku zyskała jednoznacznie pozytywny odbiór, a Fernando stał się międzynarodowym symbolem pokoju. Zwolennicy Freuda widzieli w książce Leafa atak na męską agresywność. Byk od tysięcy lat był uznawany za symbol męskiej siły i seksualności. W starożytności czczono bóstwa-byki, postać tego właśnie zwierzęcia przyjmował Zeus. Podczas gdy jego bracia marzą o występie na arenie, chcą walczyć i polec w chwale, Fernando ma to w nosie. Nic dziwnego, że historia Leafa nie podobała się niejednemu dyktatorowi. 

Fernando to klasyczny nonkonformista, który żyje w zgodzie z własnym systemem wartości i nie poddaje się społecznej presji. Racjonalnie myślący byczek nie daje się uwieść mitowi korridy i nie chce zginąć w bezsensownej walce. Fernando ceni sobie życie i umie się nim cieszyć „tu i teraz”. Bohater Leafa po występie na arenie, z którego wychodzi cało, wraca do domu, gdzie znów może wąchać kwiatki pod ulubionym drzewem. Sielankowy happy end pozostawia niepokój, czy przypadkiem Fernando nie wącha kwiatków od spodu. Walki byków to krwawe widowiska kończące się śmiercią zwierząt. Byki są przygotowywane do korridy w sposób, który gwarantuje, że zachowają się na arenie zgodnie ze scenariuszem. Okrutne procedury stosowane przez organizatorów służą temu, by zwierzęta wkraczające na arenę były osłabione i oszalałe z bólu. „Walka” polega na zadawaniu bykowi ciosów przynoszących mu cierpienie i dodatkowym drażnieniu go, by w końcu, gdy zwierzę jest już wycieńczone, mógł wkroczyć matador i je dobić. Przeciwnicy walk widzą w nich barbarzyńską formę znęcania się nad zwierzętami, podczas gdy zwolennicy powołują się na tradycję i podkreślają walory artystyczne spektaklu. 

W Polsce historia napisana przez Leafa została wydana po raz pierwszy w 1939 roku w przekładzie Ireny Tuwim z oryginalnymi rysunkami Roberta Lawsona. Tytułowy Ferdinand został przez tłumaczkę przechrzczony na Fernanda i do dziś w języku polskim funkcjonuje pod tym imieniem. Tuwim, dzięki której miś o małym rozumku znany jest w Polsce jako Kubuś Puchatek, nie trzymała się dokładnie oryginału Leafa i w jej opracowaniu historia byczka zyskała dużo szczegółów i jest rymowana. „Byczek spokojny” co „nie lubił wojny” stał się klasykiem i doczekał się później jeszcze wielu wydań. Po wojnie ilustracje do wersji Tuwim zrobiła m.in. Maria Głowacka. Na charakterystycznej okładce wydania z lat 50. XX wieku widnieje głowa byczka ze stokrotką w pysku i ptaszkiem siedzącym na rogu. Ilustracje utrzymane w palecie brązów i zieleni są charakterystyczne dla czasów, w których powstały. Obok statecznego Fernanda przedstawianego w otoczeniu przyrody widnieją na nich uczestnicy korridy – posępni machos z podkrążonymi oczami oraz damy w krynolinach z kwiatami we włosach i wąsikami. Na przestrzeni lat historia Leafa doczekała się w Polsce różnych tłumaczeń i opraw graficznych. Jedną z wersji opracował Ernest Bryll, a wśród autorów ilustracji znalazł się m. in. Janusz Stanny z wizją Fernanda jako melancholijnego luzaka. W ostatnich latach opowieść Leafa została ponownie wydana z oryginalnymi rysunkami Lawsona. W oryginalnej angielskiej wersji językowej napisanej zrytmizowaną prozą historia byczka brzmi bardziej prosto i nowocześnie niż w polskich tłumaczeniach, które są bliższe poezji. Trzeba jednak przyznać, że opracowanie Ireny Tuwim jest majstersztykiem i nie wygląda na to, by ktoś prędko zdetronizował jej wersję „Byka Fernanda! – tromta – drata! Najwścieklejszej bestii świata!”. 

Wartość oryginalnych ilustracji Lawsona również jest niepodważalna. Na rysunkach tuszem, które przetrwały próbę czasu, Hiszpania jest romantyczna, młode byczki pełne werwy, torreadorzy groteskowi, a Fernando łagodny i pełen godności. Są w nich też różne smaczki np. ilustrator przedstawił drzewo korkowe z „rosnącymi” na nim pękami korków do butelek. Kompozycja niektórych ilustracji jest przezabawna np. scena użądlenia Fernanda z łypiącym spod oka trzmielem siedzącym na kwiatku koniczyny pokazanym w ramie z byczego zadu i ogona. Niektórzy w ilustracjach Lawsona dopatrują się drugiego dna, komentarza na temat wojny domowej w Hiszpanii. Kluczem do odkrycia zagadki są ponoć rysunki, na których artysta umieścił sępy. Złowrogie ptaszyska widać m.in. w scenie parady ulicznej czy kadrze przedstawiającym Fernanda na tle mostu znajdującego się w andaluzyjskim mieście Ronda. Trudno stwierdzić czy Lawson rzeczywiście świadomie nawiązywał do wydarzeń w Hiszpanii. Leaf wielokrotnie zapewniał, że ich książka nie ma nic wspólnego z polityką. Siła historii o byczku Fernandzie tkwi w jej uniwersalności. Od 75 lat kolejne pokolenia czerpią radość z czytania o perypetiach nieuznającego przemocy bohatera, który nie bał się być sobą. I nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Joanna Sanecka