Tekst opublikowany w GAZECIE STOŁECZNEJ #55, 06.03.2007
Kolejny tekst pana Blumsztajna, tym razem porównujący Warszawę z Krakowem, skłonił mnie do zabrania głosu w dyskusji toczącej się na łamach "Gazety".
Denerwuje mnie trochę ten konkurs piękności miejskiej, w którym Warszawie przyznano tytuł Miss Brzydoty. Wizualna atrakcyjność miasta to rzecz bardzo względna. Jednym podobają się miasta zabytki, które bez większych kataklizmów harmonijnie ewoluowały na przestrzeni dziejów. Do tego najlepiej idealnie odrestaurowane, pocztówkowe.
Do innych przemawiają miasta żywe organizmy, chaotyczne, niepokojące. Z tymi pierwszymi nie ma co Warszawy porównywać, a wśród tych drugich wypada całkiem nieźle. Warszawa to nie jest miasto o łatwej urodzie. Jego piękno leży w kontrastach, niespójności, zaniedbaniu. Tu nie trzeba mieć wielkiego talentu, żeby robić świetne zdjęcia. Wystarczy wyjść z domu, tematy narzucają się same.
Warszawa jest przewrotna. Stare jest nowe - turyści podziwiają Starówkę z lat 50. i Zamek Królewski z lat 70. Nowe jest stare - "nowoczesne" wieżowce to w większości nudne, przeterminowane projekty. Brzydkie jest ładne - znienawidzony kiedyś Pałac Kultury to wbrew opinii pana Blumsztajna pupil warszawiaków. Socrealizm nikogo już nie brzydzi, mieszkanie na MDM-ie to marzenie, które warto okupić dożywotnim kredytem.
Ładne jest brzydkie - teraz nie buduje się zwykłych bloków, lecz "ekskluzywne apartamentowce". Straszą gdzieś w polu cenami mieszkań, że koń by się uśmiał, i czekają na naiwnych. W Warszawie nie wszystko jest tym, za co się podaje, lepiej tu zachować czujność.
Martyrologiczny garb
Warszawa przedwojenna i morze ruin z 1944 roku majaczą gdzieś w tle dzisiejszego miasta. "Co tu było wcześniej?" - to pytania ciągle tu powraca. Dotyczy domów, ulic, dzielnic, wreszcie - całości. To prawda, że Warszawa jest wielkim cmentarzyskiem. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego świadomość tego ma nam ciążyć jak wielki martyrologiczny garb. Żyjemy na kościach tych, którzy byli tu przed nami, i możemy czerpać z tego siłę lub słabość. Nie podzielam niechęci do kombatantów, którzy, jak to ujął pan Blumsztajn, "zastawiają miasto martyrologicznymi pomnikami". Rozumiem, że ci, którzy kiedyś "tramwajem pojechali na wojnę", chcą upamiętnić przyjaciół, którzy z tej wojny nie wrócili. Powstanie Warszawskie to bardzo potężny symbol. Ale czy martyrologiczny? Myślę, że ludzi fascynuje energia Powstania, jego zuchwałość i bezkompromisowość w walce o wolność. Dlatego w czasach "Solidarności" powstańcze symbole powróciły na mury. Obecne dziś w mieście znaki Polski Walczącej nie straszą. One nawołują do przyjęcia aktywnej postawy, mobilizują do walki o to najważniejsze i czego coraz bardziej zaczyna brakować - o wolność.
Straszni przyjezdni
Warszawa to w dużej mierze miasto ludności napływowej. Czy to źle? Warszawa wessała wielu wartościowych, utalentowanych ludzi, którzy dziś tworzą jej koloryt. I często kochają to miasto wielką miłością neofitów. Część z nich przyciągnęła liberalna jak na polskie warunki atmosfera miasta, mylona czasem z anonimowością. Oczywiście trafiają tu również ci, dla których Warszawa to zło konieczne. Żyją tu sfrustrowani, nie mogą się zdecydować na wyjazd i chcąc nie chcąc, zaczynają zapuszczać korzenie. A rdzenni mieszkańcy Warszawy? Nadal jest ich sporo. To potomkowie szczęściarzy, tych, którzy przeżyli kataklizm. Czy są warszawiakami lepszymi od innych? Też zapominają sprzątnąć po piesku.
Kraków w weekendy
Pamiętam jeden z moich weekendowych wypadów do Krakowa. W Warszawie wzięłam taksówkę na Centralny. Starszy taksówkarz opowiadał mi, że zdarza mu się wozić pary, które "ulegają porywom namiętności" w jego aucie. Każą mu wtedy jechać gdziekolwiek. A on wyjeżdża na najbliższą wylotówkę, by zakochani mieli trochę spokoju, ale nie włącza drugiej taryfy, "bo trzeba zrozumieć człowieka". W Krakowie zabrała mnie taksówka obwieszona różańcami, której kierowca odmówił przyciszenia włączonego na cały regulator Radia Maryja...
Mimo swoich niewątpliwych uroków Kraków w porównaniu z Warszawą jest konserwatywny i hermetyczny. Wolę moje miasto z jego niespokojnym, wolnym duchem. Warszawa na co dzień - Kraków w weekendy!
Joanna Sanecka
Kolejny tekst pana Blumsztajna, tym razem porównujący Warszawę z Krakowem, skłonił mnie do zabrania głosu w dyskusji toczącej się na łamach "Gazety".
Denerwuje mnie trochę ten konkurs piękności miejskiej, w którym Warszawie przyznano tytuł Miss Brzydoty. Wizualna atrakcyjność miasta to rzecz bardzo względna. Jednym podobają się miasta zabytki, które bez większych kataklizmów harmonijnie ewoluowały na przestrzeni dziejów. Do tego najlepiej idealnie odrestaurowane, pocztówkowe.
Do innych przemawiają miasta żywe organizmy, chaotyczne, niepokojące. Z tymi pierwszymi nie ma co Warszawy porównywać, a wśród tych drugich wypada całkiem nieźle. Warszawa to nie jest miasto o łatwej urodzie. Jego piękno leży w kontrastach, niespójności, zaniedbaniu. Tu nie trzeba mieć wielkiego talentu, żeby robić świetne zdjęcia. Wystarczy wyjść z domu, tematy narzucają się same.
Warszawa jest przewrotna. Stare jest nowe - turyści podziwiają Starówkę z lat 50. i Zamek Królewski z lat 70. Nowe jest stare - "nowoczesne" wieżowce to w większości nudne, przeterminowane projekty. Brzydkie jest ładne - znienawidzony kiedyś Pałac Kultury to wbrew opinii pana Blumsztajna pupil warszawiaków. Socrealizm nikogo już nie brzydzi, mieszkanie na MDM-ie to marzenie, które warto okupić dożywotnim kredytem.
Ładne jest brzydkie - teraz nie buduje się zwykłych bloków, lecz "ekskluzywne apartamentowce". Straszą gdzieś w polu cenami mieszkań, że koń by się uśmiał, i czekają na naiwnych. W Warszawie nie wszystko jest tym, za co się podaje, lepiej tu zachować czujność.
Martyrologiczny garb
Warszawa przedwojenna i morze ruin z 1944 roku majaczą gdzieś w tle dzisiejszego miasta. "Co tu było wcześniej?" - to pytania ciągle tu powraca. Dotyczy domów, ulic, dzielnic, wreszcie - całości. To prawda, że Warszawa jest wielkim cmentarzyskiem. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego świadomość tego ma nam ciążyć jak wielki martyrologiczny garb. Żyjemy na kościach tych, którzy byli tu przed nami, i możemy czerpać z tego siłę lub słabość. Nie podzielam niechęci do kombatantów, którzy, jak to ujął pan Blumsztajn, "zastawiają miasto martyrologicznymi pomnikami". Rozumiem, że ci, którzy kiedyś "tramwajem pojechali na wojnę", chcą upamiętnić przyjaciół, którzy z tej wojny nie wrócili. Powstanie Warszawskie to bardzo potężny symbol. Ale czy martyrologiczny? Myślę, że ludzi fascynuje energia Powstania, jego zuchwałość i bezkompromisowość w walce o wolność. Dlatego w czasach "Solidarności" powstańcze symbole powróciły na mury. Obecne dziś w mieście znaki Polski Walczącej nie straszą. One nawołują do przyjęcia aktywnej postawy, mobilizują do walki o to najważniejsze i czego coraz bardziej zaczyna brakować - o wolność.
Straszni przyjezdni
Warszawa to w dużej mierze miasto ludności napływowej. Czy to źle? Warszawa wessała wielu wartościowych, utalentowanych ludzi, którzy dziś tworzą jej koloryt. I często kochają to miasto wielką miłością neofitów. Część z nich przyciągnęła liberalna jak na polskie warunki atmosfera miasta, mylona czasem z anonimowością. Oczywiście trafiają tu również ci, dla których Warszawa to zło konieczne. Żyją tu sfrustrowani, nie mogą się zdecydować na wyjazd i chcąc nie chcąc, zaczynają zapuszczać korzenie. A rdzenni mieszkańcy Warszawy? Nadal jest ich sporo. To potomkowie szczęściarzy, tych, którzy przeżyli kataklizm. Czy są warszawiakami lepszymi od innych? Też zapominają sprzątnąć po piesku.
Kraków w weekendy
Pamiętam jeden z moich weekendowych wypadów do Krakowa. W Warszawie wzięłam taksówkę na Centralny. Starszy taksówkarz opowiadał mi, że zdarza mu się wozić pary, które "ulegają porywom namiętności" w jego aucie. Każą mu wtedy jechać gdziekolwiek. A on wyjeżdża na najbliższą wylotówkę, by zakochani mieli trochę spokoju, ale nie włącza drugiej taryfy, "bo trzeba zrozumieć człowieka". W Krakowie zabrała mnie taksówka obwieszona różańcami, której kierowca odmówił przyciszenia włączonego na cały regulator Radia Maryja...
Mimo swoich niewątpliwych uroków Kraków w porównaniu z Warszawą jest konserwatywny i hermetyczny. Wolę moje miasto z jego niespokojnym, wolnym duchem. Warszawa na co dzień - Kraków w weekendy!
Joanna Sanecka