FLIGHT OF THE CONCHORDS

Tekst opublikowany w magazynie THE CUT BY LEVI'S, #3 2008

Do niedawna Nowa Zelandia słynęła z ptaków kiwi, hodowli owiec i filmu „Władca pierścieni”. Teraz jej głównym towarem eksportowym jest najzabawniejszy duet muzyczny na świecie.

Flight of the Conchords, bo o nich mowa, robią sobie jaja z muzyki pop jak nikt inny. Podróbki różnych stylów w ich wydaniu są tak dobre, że w pierwszej chwili można je pomylić z pierwowzorami. Dlaczego Pet Shop Boys w jakimś nieznanym szerzej kawałku śpiewają o kupowaniu majtek w lumpeksie, a jakaś dziwna hip-hopowa kapela przeprasza „suczki” za seksistowskie teksty? Coś tu nie gra. Bo to nie muza z iPoda nastawionego na „shuffle”, tylko kolejne utwory z albumu tych kompletnie zakręconych gości.

Początek występu. Dwaj kolesie z gitarami w rękach sadowią się na stołkach barowych. Ten z dłuższymi włosami zwraca się do publiczności: „Jesteśmy Flight of the Conchords”. Drugi, posiadacz okularów oraz imponujących „pekaesów”, dodaje: „To jest Bret, a ja jestem Jemaine. Super jest być tutaj – patrzy na ściągę na gitarze – w Ameryce”.

Leszcze w wielkim mieście
U facetów ponoć najbardziej liczy się poczucie humoru. Bret i Jemaine, samce alfa pod tym względem, zarobili nim Grammy, trzecie miejsce na amerykańskiej liście przebojów oraz zachwyty milionów fanów na całym świecie. A wszystko zaczęło się od sitcomu HBO, w którym zagrali podkręcone wersje samych siebie – nieporadnych kolesiów z prowincji, którzy chcą się przebić w Nowym Jorku. W rolach głównych Jemaine Clement oraz Bret McKenzie.

Gitary idą w ruch. Jemaine niskim namiętnym głosem a la Marvin Gaye śpiewa: „Dziewczyno, dziś będziemy się kochać. Wiesz skąd to wiem? Bo jest środa, a zazwyczaj robimy to w środy. Nie ma nic dobrego w telewizji. Warunki są idealne”.

Freestylem do HBO
Idealne warunki panowały w Wellington, kiedy Clement i McKenzie wynajmowali razem mieszkanie podczas studiów. Zamiast zakuwać, założyli zespół muzyczny i postanowili podbić świat. Kiedy z kilkoma kawałkami wystąpili w jednym z klubów, publiczność uznała ich koncert za występ kabaretowy. Bret i Jemaine na szczęście dostrzegli w tym swoją szansę i poszli za ciosem. W 2003 roku, jako komicy pełną gębą, pojechali go Edynburga na festiwal The Fringe, gdzie zostali zauważeni przez ludzi z branży. Potem poszło z górki: program dla radia BBC, w którym muzyczne kawałki FOTC zostały wkomponowane w historyjkę o nowozelandzkim zespole szukającym szczęścia w Londynie. Stąd już było blisko do sitcomu HBO, gdzie chłopcom do współpracy trafił się James Bobin, scenarzysta kultowego „Da Ali G Show”.

Jemaine zapowiada kolejny utwór: „A teraz jeden z naszych gangsta-folkowych kawałków. W Nowej Zelandii graliśmy rap i jesteśmy tam znani pod ksywami Raporożec i Hiphopotam”. Bret dodaje: „To będzie gangsta-rapowa bitwa między Raporożcem i Hiphopotamem”. Zaczyna się freestylowanie, co jakiś czas zagłuszane przez śmiech publiczności.

Pełna kultura
Do serialowego klubu nieudaczników życiowych poza Bretem i Jemaine należy również ich menedżer – Murray (Rhys Darby), w czasie wolnym attaché kulturalny Nowej Zelandii. Murray przebija wiedzę muzyczną chłopaków, sądząc, że Daft Punk to osoba, a Led Zeppelin to kobieca kapela, ale od czasu do czasu udaje mu się załatwić im jakieś granie. Występy w miejscach typu halle hotelowe nie przyciągają nikogo poza jedyną fanką zespołu, obleśną Mel (Kristen Schaal), która robi wszystko, żeby wepchnąć się chłopakom do łóżka. Bret i Jemaine marzą o innych dziewczynach, ale zupełnie nie radzą sobie w kontaktach z nimi. Na pewno nie pomaga im to, że na randki chodzą we dwóch i są brutalnie szczerzy w wypowiedziach skierowanych do potencjalnych ukochanych.

Następny kawałek – Bret i Jemaine soulowo, z uczuciem wyznają: „Jesteś najpiękniejszą dziewczyną w tym pokoju. Mogłabyś brać zlecenia jako modelka. Ale pewnie musiałabyś mieć też zwykłą pracę”.

Jaja na maksa
W kulminacyjnym momencie każdego odcinka narracja przechodzi w teledysk, a nerdowaci Bret i Jemaine zmieniają się w popowe bestie. Grane przez nich kawałki to genialne parodie stylów muzycznych – od hip-hopu, poprzez soul, dancehall, electropop do glam rocka. Obłędnie śmieszne, do tego bardzo dobre muzycznie i tekstowo, same stały się hitami. Na YouTube obejrzało je miliony ludzi, płyta z nimi świetnie się sprzedaje, a FOTC ruszyli w trasę koncertową po USA. W realu Bret i Jemaine mają zdecydowanie więcej niż jedną fankę, ale u wielu z nich wzbudzają podobnie silne emocje jak u serialowej Mel. Trudno się dziwić. Bret jest śliczny jak z obrazka i do tego zagrał elfa we „Władcy pierścieni” (serio!), a Jemaine jest zabójczo seksowny i ma usta, których fotkę warto nosić w portfelu (do czego przyznała się jedna z jego wielbicielek). I kto by pomyślał, że taki fenomen jak Flight of the Conchords narodzi się na końcu świata, tam, gdzie ludzie chodzą do góry nogami i owce mówią dobranoc…

Koncert dobiega końca. Podpuszczone przez chłopaków dziewczyny z publiczności śpiewają: „Flight of the Conchords, jesteście wielcy”. Nic dodać, nic ująć.

Joanna Sanecka